Dwa miesiące utrzymywał Bronisław Brzeziński iluzję trwania Rządu Narodowego w Warszawie. Pieczęcie przejął w niejasnych okolicznościach tuż po aresztowaniu Romualda Traugutta. Od dłuższego czasu starał się tego brzemienia pozbyć. „My bowiem, kończył swój list, w żadnym razie dłużej nad parę tygodni na stanowisku naszem utrzymać się nie możemy, a ma się rozumieć, iż nie możemy przyjmować na siebie odpowiedzialności za zmiany, jakie by po naszym upadku zajść mogły” – pisał w liście. Brzeziński uważał, że w obecnej sytuacji rozwiązaniem powinien być rząd stworzony na emigracji, ale jego ponaglenia nie przynosiły efektów. Praktycznie jedyną osobą, która była gotowa przejąć odpowiedzialność i podsycać działania zbrojne był Jan Kurzyna, postać mocno kontrowersyjna, związana z gen. Ludwikiem Mierosławskim. Czerwoni działacze utrzymywali, że wokół niego „zgromadzone jest wszystko, co jeszcze może i chce coś robić“. Brzeziński, który sam wywodził się z kręgu czerwonych, wahał się, lecz „wobec dręczącego niepokoju, nieustannej obawy o własne życie, boleści przejmującej duszę do głębi na widok tego, co Rosya zaczynała robić w kraju, Brzeziński acz z niechęcią ustąpił” – pisał historyk i powstaniec Walery Przyborowski w „Ostatnich chwilach powstania styczniowego”. Ostatecznie przekonała go odmowa emigracyjnego działacza Aleksandra Guttrego. „Przekonawszy się z odpowiedzi Guttrego, pisał, że on nie ma wiary w skutki działania swego na stanowisku mu ofiarowanem, że tylko jeden obywatel Jan (Kurzyna) ma nadzieję coś zrobić i wytworzyć nowe siły – pisał w liście z 29 czerwca - zdecydowaliśmy się oddać mu ogólne i nieograniczone pełnomocnictwo do działania poza granicami Zaboru Moskiewskiego, upoważniając go zarazem do przeprowadzenia wszelkich zmian, jakie czy to w składzie osób, czy w organizacyi władz narodowych za granicami Zaboru Moskiewskiego za stosowne uzna“. Ostateczną nominację Kurzyna otrzymał 5 lipca.