Anatol Deibler praktycznie nie miał innego wyjścia – nie było chyba w historii świata rodziny mającej tak długie tradycje w wykonywaniu tej pracy! Już w XVI i XVII wieku jego przodkowie dokonywali egzekucji w Augsburgu, ten fach wykonywali również dziadek i ojciec Anatola. To on stał się jednak najsłynniejszy z rodu. Wyroki wykonywał aż przez 54 lata, w tym 40 jako główny kat. W sumie uczestniczył w 395 egzekucjach, 299 z nich przeprowadził osobiście. We Francji nazywano go często najbardziej znienawidzonym człowiekiem, jednak nie z powodu wykonywanej profesji, a „złych oczu” – jego spojrzenie miało przynosić nieszczęścia czy śmierć. „W rzeczywistości Deibler, pochodzący z długiej linii katów, był ceniony za swoje umiejętności. Od czasów, gdy we Francji po raz pierwszy posłużono się gilotyną podczas rewolucji w 1793 aż do ostatecznego zakazu jej używania w 1981 roku tylko kilku praktykujących posługiwało się tym instrumentem tak umiejętnie, podkreślali komentatorzy” – pisał w artykule o francuskim kacie dziennik „The Guardian”. Do swojego zawodu podchodził w sposób czysto techniczny, bez emocji. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, czytając jego dzienniki. Opisał w nich każdą egzekucję. „Toulon. Grudzień 15, 1933. Piątek. Burza, deszcze. 6.30 rano. Mężczyzna o nazwisku Marcel Grandoux, wiek 24 skazany za morderstwo z premedytacją […]. Wypił dwie szklanki rumu, wypalił papierosa i po prostu rzekł: »Idziemy«. Opuszczając więzienie i widząc gilotynę, Grandoux zawołał: »Jaka ona jest mała«”. Deibler zmarł nagle – dostał ataku serca na stacji metra, w drodze na kolejną egzekucję. Miał 75 lat. Jego dzienniki zostały upublicznione ponad 60 lat po jego śmierci, jak pisze „The Guardian”, „wybuchła o nie wściekła wojna licytacyjna, która zakończyła się zapłatą za nie przez wydawcę, l’Archipel, 100 249 euro”.