Spuszczając się z gór norwegskich ku Szwecyi na pierwszym kroku zaraz uderza nas w oczy zmiana krajobrazu. Pochyłości Alp skandynawskich są ze szwedzkiej strony mniej spadziste, droga idzie pomiędzy mnóstwem małych jezior wody słodkiej, których brzegi, mniej wprawdzie malownicze od norwegskich fiordów, są jednak więcej przydatne do uprawy. Obyczaje mieszkańców ulegają takiej samej zmianie. Szwed jest mniej surowego charakteru niż sąsiadujący z nim Norwegczyk. Sam powóz pocztowy jest już bardziej postępowego kształtu, gdyż swobodnie może pomieścić dwie osoby; a pocztylion powozi koniem, lepiej zbudowanym niż norwegski kłusak. Przejeżdżaliśmy przez rozlegle lasy, tem czynniej exploatowane w naszych czasach, iż prawie wszystkie umieściła natura nad rzekami, wpadającemi do morza. Mieszkańcy sadowią się głównie obok tych dróg naturalnych. Miejsce wyciętego lasu zajmuje łąka, lub pole. Pod 63 stopniem szerokości północnej grunt jest bardzo żyzny; zboże dojrzewa na wysokości 2,000 stóp nad powierzchnią morza i żniwa zawsze prawie wypadają pomyślnie. Czego głównie brak rolnictwu, to rąk. Łatwo zresztą zrozumieć, iż krajowiec nad uprawę ziemi przenosi exploatacyę drzewa, które mu daje zysk pewniejszy i nie wystawia na żaden zawód. Przybliżając się do góry Areskuta, najwyższej w tych stronach, zaczynamy spostrzegać, że znajdujemy się w okolicy śniegów. Jodły stają się rzadsze, sosny tracą swoją dumną postawę i coraz to częściej chorobliwie pochylają swe wierzchołki. W Stalkiernitugen kształt góry zarysowuje się wyraźniej. Podobna ona do zaokrąglanego tortu, wystającego z pomiędzy sosnowej gęstwiny; szczyt jej zdaje się być posypany cukrem. U stóp, w małej dolinie Aveelelfven, mieszka kilku wieśniaków. U jednego z nich znajdujemy dobre miejsce dla wypoczynku. Pokrzepiwszy nieco siły postanawiamy jutro zrobić wycieczkę na sam wierzchołek góry.