POŻAR W S.JAGO. Straszna klęska dotknęła mieszkańców Stolicy Rzeczypospolity w Chili. W mieście tem, St. Jago zwanem, katedra mieściła się w kościele pojezuickim i nazywała się dla tego po dawnemu La Compagna. Kościół ten był, gdy go Jezuici przed kassacyą 1772. wybudowali i posiadali, sklepieniem i miedzią pokryty. Od wypędzenia Jezuitów raz został zburzony przez trzęsienie ziemi, a dwa razy, teraz trzeci raz od ognia, poczem tak pułap, jak pokrycie dano drewniane. Jeden z wikaryuszy katedralnych przy tymże kościele, Don Juan Ugarte, zaprowadził tamże bractwo Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny. Do bractwa „Córek Maryi” wszystkie prawie w mieście należały niewiasty i dziewczęta. W uroczystość Niepokalanego Poczęcia, na konkluzyą wspaniałego nabożeństwa, zbiegło się do katedry na pięć tysięcy „Córek Maryj," X. Ugarte, słynny kaznodzieja, miał mieć kazanie, nuncyusz papiezki dawać błogosławieństwo. Cały kościół był czarująco oświecony, przybrany w kwiaty, żywe i robione, płócienne, gazowe, papierowe; makaty według zwyczaju zawieszono na ściany; wieńce światła i wieńce kwiatów robionych rozpięto, rzucono aż do drewnianego pułapu. Nabożeństwo miało się poczynać. Wtem krzyk przeraźliwy przerwał nabożne milczenie, oświetlenie kościoła strasznie się zamieniło na wulkaniczny pożar, buchła łuna od posadzki pod stropy drewniane, a słońcem spieczone. Lunęła ulewa płomieni i iskier na głowy, ręce wyciągnięte, twarze i grzbiety kryjącej się ciżby. Krzyk, ścisk, rozpacz, obłąkanie umysłów zbiło nieszczęśliwych w kłęby nierozerwalne - zatłoczono wszystkie wyjścia i w świętem więzieniu, śmiercią w płomieniach dwa tysiące ludzi z tego świata zeszło. Straszne, niesłychane w całych dziejach kościelnych nieszczęście. Jedyna została w krwawym żalu pociecha, że Bóg litościwy męki ogniowe przyjął za czyśćcowe upalenie, że już chwałę Bożą oglądają i widzą Maryą nie w obrazach, ale od oblicza do oblicza.