Zdaniem margrabiego de Boissy, wyrzeczone na posiedzeniu senatu francuzkiego dnia 14 grudnia o sprawie polskiej. Chcę mówić o wojnie, która nam zagrażała, a która, cokolwiek by powiedziano, nie jest popularną; bo sprawa, w której używane są sztylet i trucizna, nie będzie nigdy we Francji popularną, a to jest właśnie broń, którą rewolucja posługuje się w Polsce. Ale zapytać muszę rząd i kommisję, co rozumieją pod tym wyrazem Polska. W dokumentach dyplomatycznych złożonych senatowi, cesarz mówi zawsze Polska. Anglja i Austrja mówią zawsze Królestwo polskie. Zachodzi tu odcień zauważany przez powstańców polskich, którzy nadali mu doniosłość objawu przeciw Austrji i Prusom pod względem Galicji i księstwa Poznańskiego. Cóż stąd wyniknie? Oto już poczyna się przygotowywać rozbrat między nami i sprzymierzeńcami naszymi ledwie wczoraj zjednanymi. Niech wojna wybuchnie, a będziemy mieli przeciw sobie Austrję i Prusy. Czy to poszło z nieuwagi? Bynajmniej! A więc lękajcie się następstw. Jest to podburzanie do rokoszu krajów polskich w Austrji i Prusiech i bitą drogą prowadzi do koalicji. Jeżeli mieć będziecie przeciw sobie Rossję, Austrję, Prusy i Anglję, niebezpieczeństwo jest oczywiste. Możemy podołać jednemu, dwóm, trzem i czterem, ale nie dziesięciu. Dziesięć strzałów są śmiertelniejsze niż jeden. Nie moglibyśmy oprzeć się koalicji. Anglja popychała nas, abyśmy szli do Polski; towarzyszyła by nam aż nad Ren, ale żeby potem uderzyć na nas z tyłu. Łatwo przejść Ren po moście. Ale na drugim brzegu są Niemcy nurtowane potrzebą jednoty, której dotąd zaspokoić nie mogły. W dniu, w którym przejdziemy Ren, jednota niemiecka będzie dokonana i to przeciw nam.