Warszawa, 18. Stycznia. Miasto nasze zostaje wciąż pod grozą branki. Po pierwszej napaści przez policyę i wojsko na domy spokojne i wybraniu młodzieży, zorganizowano teraz chwytanie na ulicach pierwszych lepszych, którzy się wydają podejrzani rządowi. Schwytanych prowadzą na policyą, każdego wysłuchują co do nazwiska, stanu i zatrudnienia, porównywają z tajnemi notami policyi, spisują potem protokuły, a jeżeli w niczem nieposzlakowanych znajdują, wypuszczają na wolność, poszlakowanych zaś choć najmniej prowadzą bez miłosierdzia do cytadeli. Na zażalenia wypuszczonych odpowiadają władze rosyjskie, że stan oblężenia trwa w Warszawie, a więc wszystko odbywa się tu po formie. Do cytadeli, jak to w stanie wojennym, nikomu zbliżyć się nie wolno, ani nawet widzieć komendanta jenerała Ramsay. Rząd był pewnym wybuchu niespokojności wskutek branki, bo opatrzył wojsko w ostre ładunki, przy armatach stali artylerzyści, konie posiodłano i wydano rozporządzenie, aby miastu odciąć wszelki dowóz żywności. Mimo całej czujności udało się wielu młodzieży schronić za miasto; jakoż we wsi Tarchominie o milę od Warszawy zebrała się bezbronnych znaczna liczba i radziła, co czynić. Moskwa wysłała tam dziś wojsko, z którem przyszło do bitwy, i kilku z młodzieży zabito, ale też kilku kozaków poległo. Schwytano 50 z młodzieży, większa liczba uciekła. Rogatki wszystkie zamknięte, nikogo teraz nie wypuszczają z Warszawy. W skutek wzięcia czterech akademików do wojska podał się dyrektor Mianowski do dymisyi, ponieważ mu przyrzeczono oszczędzać młodzież akademicką. Mianowski, jeszcze z czasów Lelewela profesor, jest mężem niepodległym, przyjął urzędowanie tylko z zamiłowania nauki i młodzieży i wymówił sobie warunek wyraźnie, że młodzieży akademickiej Moskwa nie ma wybierać do wojska. Pogwałcenie tego warunku spowodowało go do podania się do dymisyi, lecz sądzą, że jeżeli studentów puszczą, on cofnie dymisyą. Tak pisze gazeta wrocławska.