Napoleon od lat dziesięciu przy każdej wychylającej się na jaw kwestji europejskiej – proponował kongres. Myśl ta, niejednokrotnie do śmieszności posuwana, dziwiła jednych, bawiła drugich, trzecich zaś niepokoiła. Nie masz wszakże nic w tem ani śmiesznego, ani dziwnego, ani niepokojącego. Ludwik Napoleon, ów rewolucjonista sztrasburgski i buloński, gdy dostał się do steru państwa, tak liczne do potęgi wewnętrznej i zewnętrznej posiadającego żywioły, musiał ubrać się w królewskość, jaka przystała głowom z łaski bożej panującym. Wewnątrz panujący z łaski bożej i z woli ludu, począł się na zewnątrz okazywać najzupełniejszym legitymistą. Ostentacją imperatorską, etykietą najwykwintniejszą; niszczeniem obyczaju republikańskiego, kreacją wysokiej szlachty – wszystkiem tem usiłował on od samego początku przyzwyczaić oczy swej braci, panującej tylko z bożej łaski, że nie mają przyczyny obawiać się parweniusza, który wyrzekł się rewolucji i skręcił łeb tej hydrze sturamiennej, kołyszącej tronami na kształt polipa. Nic to wszelako nie pomogło. Mocarze Europy mając w świeżej jeszcze pamięci lata przewrotów bezbożnych 1848 i 1849, pokwapili się wprawdzie z uznaniem Napoleona cesarzem Francuzów, albowiem z góry, kiełznając rewolucję francuzką, dowiódł talentu herkulesowego, i była potrzeba ująć sobie takiego pogromcę. W gruncie jednak spod oka patrzono na „kochanego brata”, i widziano w nim dorobkiewicza, który pod formą zewnętrzną gładkiego legitymisty, jest tajnym kierownikiem rewolucji całego świata, który wszędzie nieci pożar niewidomemi drogami, rozdmuchuje iskry patrjotyzmu, tlejącego pod popiołem reakcji, który wreszcie chce przewrócić wszystko od góry do dołu, aby zapanować nad światem. Szczególnie junkry pruscy i austrjaccy przypisywali mu w swej ślepocie zamiar cesarzowania całej Europie, i sądząc, że mu nogę podstawią, dotychczas nie uznawali nawet jego tytułu prawnego, nie nazywali go nigdy w swych organach Jego ces. Mością, ani Najjaśniejszym Panem, lecz po prostu Ludwikiem, czasem tylko Ludwikiem Napoleonem.