Że wczoraj, zamiast wznowionego Trubadura dano Lalla Roukh w teatrze, wyrządzono tem krzywdę fejletonowi naszemu, a krzywdę tem cięższą i do naprawienia trudną, że na ten właśnie epizod z dziejów scenicznych, tak wiele liczyliśmy w tym razie! Gdy jednak nie nam jednym tylko na świecie, wicher przeciwności rozrywa i unosi lekką marzeń tkankę, a nikt się już dzisiaj nie śmie głośno skarżyć na takie romantyczne boleści - przeto zamkniemy w głębi piersi srogi zawód jaki nas przez Trubadura spotkał, a powiemy natomiast kilka lecz tylko kilka słówek, o wczorajszem Lalla Roukh przedstawieniu. W prawdzie, i w tej prześlicznej, pełnej oryginalności, powagi, czucia i ekstazy - muzyce, można za każdem jej wysłuchaniem, odkrywać nowe piękności i szeroko rozpisywać się o ich prawdziwie klasycznym wdzięku - a nawet i sama treść opery którą jedno tylko uczucie - miłość - oświeca, jak słońce oświeca uroczą dolinę Kaszmiru, dostarcza wiele do refleksji pola, tem bardziej, że wchodzi tam i trubadur orjentalny w postaci p. Sochaczewskiego, osobliwszy z tego powodu, że wcale ani ruchu ani głosu nie ma, a śpiewając arcynamiętną arię miłosną - zamiast do księżniczki Lalla Roulih, woła odwrócony od niej - do publiczności: „Kochankę moją widzę tu” - czy też coś podobnego... Tak więc, nie byłoby sprawiedliwem utyskiwać na feljetonistę. że o nie nowych sprawozdaje rzeczach, gdy nowych wcale nie dają a przynajmniej nie co tydzień pewnie, jak to w dawniejszych dziś jeszcze istniejących, w literze martwej lecz nic obowiązujących już w czynie, przepisach dla Dyrekcji, niegdyś wydanych - leży. Zresztą, u nas, przy niestałości usposobień wokalnych w artystach opery - płci obojej - zawsze i o każdem przedstawieniu, starej czy nowej opery coś powiedzieć można.