Wiadomy każdemu nieszczęsny los wyprawy Jouncka de Blankenheim tak świetnie rozpoczętej, wiadome rozbicie większej części oddziału, strata kilkudziesięciu odważnych młodzieńców i śmierć bohaterska przywódcy. Nie pierwszy to raz krew francuska płynie na polu bitwy pospołem z polską, tem silniejszym węzłem kojarząc obadwa ludy wojujące od lat kilkudziesięciu, aby z międzynarodowych stosunków wyprzeć górującą jeszcze dotychczas pogańską politykę przemocy i gwałtu zwycięskiego, a w miejscu jej wprowadzić zasadę chrześcijańskiej sprawiedliwości i braterstwa. Męczeńskim zgonem okupił sobie Jounck de Blankenheim nieśmiertelne imię i zaszczytne miejsce w martyrologii narodu polskiego, który w szczęśliwszych czasach nie omieszka uczcić wdzięczną pamięcią i odpowiednim pomnikiem szlachetnego syna duchem pobratymczej Galii, który na pierwszy niemal krzyk boleści katowanej na nowo Polski, przybiegł z gorącem dla wolności sercem, z pogodą poświęcenia na twarzy, aby dla świętej sprawy ponieść życie swoje w ofierze. Ofiara jego tem szczytniejszą była, że obcy pochodzeniem, językiem, zwyczajem, nie z cielesnego niemal i wrodzonego popędu, nie z uczucia świętego i koniecznego obowiązku, pobiegł tam, gdzie wiedział, że nie na korzyść, lecz na śmierć liczyć potrzeba, ale z głębokiego współczucia dla nieszczęśliwych i cierpiących, z żarliwego zapału dla wolności ludów i godności człowieka. [...] Główną niewątpliwie przyczyną klęski owej, jak i wszystkich poprzednich, jest nierówność sił, tak nadzwyczajna wszędzie w wypadkach teraźniejszego powstania, że do cudu niemal policzyć należy, jeśli garstki młodzieży niewyćwiczonej, nieprzywykłej do twardego życia obozowego i ciężkiego wojennego rzemiosła, ledwo co od łona swych rodzin oderwanej, źle uzbrojonej, nieujętej w żadne karby rygoru i porządku, cztery miesiące już walczą nie bez korzyści z tysiącami pretoryan kolosu północnego, którzy cały swój żywot spędzili na ćwiczeniu się w sztuce zabijania ludzi.