Nie pamiętamy tak cicho i posępnie spędzonych Świąt Bożego Narodzenia, jak teraźniejsze. Rzadko też z głębi domów dochodził nucony półgłosem śpiew: „Anioł pasterzom mówił”, a tem mniej słychać było owe radosne, ni to kościelne ni świeckie piosenki, w których mięsza się pobożność z weselem, wzniosłość z prostotą, rzewność z uciechą; mimo bowiem głębokiego poczucia religijnego potrzeba jeszcze pewnej swobody umysłu, aby śpiewać kantyczki od serca i od ucha. Msza pasterska zapełniła pobożnemi kościoły, przed któremi snuły się patrole, a niejeden z spieszących do kościoła, dostał się w areszt. W pierwsze święto miasto było puste jakby wymiótł, patrole jednak krążyły po ulicach jak zwykle. Właściwy ruch świąteczny dał się dopiero spostrzedz w drugie święto; ale zaszedł w tym dniu wypadek, który nie wątpić, że ściągnie na winnych karę, jest atoli dowodem, jak oddanie władzy w ręce policyantów i żołnierzy bez kierunku i przewodnictwa urzędników, czyni zawisłem bezpieczeństwo mieszkańców i wolność ich osobistą, honor nawet od mniejszej lub większej gorliwości tych żołnierzy i policyantów albo od zrozumienia instrukcyi im udzielanej. Znany bowiem tutejszy lekarz Dr Jaszczurowski, właściciel domu, nie mogący być ani z wieku ani z odzieży posądzonym, że jest powstańcem, zaczepiony został na ulicy S. Tomasza przez patrol, a lubo się usprawiedliwiał kartą legitymacyjną i pokazywał nawet telegram do siebie adresowany, którym go wzywano do chorego, mimo tego policyant zaczął go szarpać i zrzucił zeń futro. Zbliżyło się kilka osób przechodzących, tłumacząc rzecz patrolowi, a między innemi urzędnik p. Lonis, lecz policyant wyrwał jakiś dokument mu pokazywany i żołnierze zaczęli z bagnetem w ręku ścigać ludzi po ulicy Szpitalnej i Różanej i kolbować ich przyczem się i kobietom dostało, a policyant zawezwał przechodzących nie na służbie będących dwóch żołnierzy z pułku króla Hanowerskiego, i oddał im p. Jaszczurowskiego, żeby go odstawili do policyi.