Gdyby Parlament angielski był jak to bywa gdzie indziej, potrzebnym jedynie do zaspokojenia partyi liberalnej lub do utrzymania kredytu, nie byłoby można otworzyć go taką mową tronową, jaką miano w d. b. m. w Londynie. Mowa ta jakby ułożona o wiele wcześniej a nie przed samem jej odczytaniem, świadczy o wielkim kłopocie rządu w sprawach których dotyka, nie dotyka zaś ona wcale tych, których położenie nie dało się przedstawić. Mowa tronowa nie jest atoli w Anglii niczem więcej, jak prostem aktem otwarcia parlamentu; jakakolwiek więc wystarczy. Parlament angielski jest prawdziwym swojego kraju żywiołem, a nie oktrojowanem zgromadzeniem; rząd parlamentarny w Anglii jest naturalną rzeczywistą formą rządu społeczności angielskiej, a nie stucznem narzędziem w ręku rządzących. Dlatego też mowa tronowa 4go b. m., któraby się ostać nie mogła wobec jakiejkolwiek opozycyi w krajach z konstytucyą „nadaną”, przyjętą została prawie obojętnie przez parlament angielski, gdzie jak wiadomo, opozycya przybiera nazwę „opozycyi Jej Królowej Mości.” Nam oczywiście, co nie mamy ani szczęścia ani zaszczytu do niej należeć, nastręcza mowa ta kilka i to dość cierpkich uwag, które jako należące do ogólnej sytuacyi europejskiej, i cechujące zagraniczną politykę Anglii, wypowiedzieć wypada. Zbyt widoczny miała Anglia wpływ na dotychczasowy obrót sprawy polskiej, abyśmy o mowie 4go b. m. przemilczeć mogli. Polityki wewnętrznej nie potrzebujemy tu dotykać. Anglia była i jest dla nas wzorem narodu używającego prawdziwej wolności na samorządzie opartej. Dążyć do takiej wolności zdaje nam się zawsze być obowiązkiem każdej cywilizowanej społeczności. Wiemy dobrze, ze przyjęto teraz bardzo wygodne dla państw aksyoma: „iż Anglii za wzór brać nie można, że tam instytucje z natury rzeczy wyrosłe, że są wiekowe, przeto zastosować się nie dadzą, itd.”