Rosyjski podpułkownik Gieorgij Miednikow wyruszył z Tarnogrodu a idąc wzdłuż kordonu napotkał na dawny obóz powstańczy, który Antoni Jeziorański podpalił. Sądząc, że mają powstańców przed sobą, Rosjanie rozpoczęli do owego obozu kanonadę, która ich samych o niemałe straty przyprawiła. Tymczasem Jeziorański uchodząc z oddziałem stopniałym do niespełna 100 ludzi, dnia 11 maja 1863 r. stanął w Hucie Krzeszowskiej. Nie przypuszczając, aby Rosjanie tak daleko go ścigali, przeszło bowiem cztery mile uchodził wciąż nad kordonem, kazał konie rozsiodłać i ludziom gotować jedzenie.
Jednak kolumny rosyjskie coraz ściślej go osaczały. Przednia straż Miednikowa dowodzona przez majora Jakowa Ogolina obskoczyła nieprzygotowanych powstańców i po krótkiej walce powstańcy rozproszeni, małymi gromadkami uchodzili za kordon. Broń i amunicję, której więcej było niż oddział Jeziorańskiego potrzebował, została zakopaną i zabraną później przez Marcina Borelowskiego („Lelewel”). Józef Śmiechowski, któremu Jeziorański uciekając jak po Grochowiskach za kordon, zdał dowództwo, z resztą zdemoralizowaną tym „rekonesansem" generała, wszedł również na terytorium austriackie.Oddany pod sąd wojenny za zmarnowanie oddziału, z którym miał iść w Województwo Lubelskie a nie siedzieć nad kordonem, Jeziorański został uniewinniony, ale już dowództwa nie otrzymał.