Była ósma rano, gdy wojsko otoczyło plac egzekucji. Już wcześniej został on przygotowany. Wystawiona zostało rusztowanie „z wielką, wspólną, szubienicą. Do belki poprzecznej przymocowano pięć kółek żelaznych z przeciągniętemi już stryczkami” – pisał świadek Mikołaj Berg, rosyjski dziennikarz i historyk zrywu. O dziewiątej w bramie Cytadeli ukazała się „ponura procesja z katem na czele”. Pięciu skazanych – Romuald Traugutt, Jan Jeziorański, Rafał Krajewski, Józef Toczyski i Roman Żuliński jechało oddzielnie na jednokonnych, drabiniastych wózkach. „Jechali z odkrytemi głowami, mając każdy po prawej ręce księdza Kapucyna w charakterystycznym brązowym płaszczu zakonnym. Po obu zaś stronach wózków jechali w pełnej gali, w lśniących hełmach, na siwych, ogromnych koniach żandarmi z obnażonemi pałaszami, oraz postępowało kilku plutonów piechoty” – dodawał rosyjski historyk. Przy placu zgromadził się ogromny tłum. Przybyło – według ówczesnych relacji – nawet 30 tys. osób. Skazańcy zeszli z wózków ok. 30 kroków od szubienicy. Tam odczytano im wyrok śmierci. „Najmniej zważał na odczytywany wyrok Traugutt. Nie przestawał ani na chwilę rozmawiać z towarzyszącym mu księdzem, i widocznem było, że... nie o przyszłem życiu była tam mowa!” – opisywał Berg. Następnie ubrano ich w śmiertelne koszule. Skazańcy wbrew zwyczajowi nie mieli związanych rąk, „z czego korzystając, gdy wprowadzono wszystkich na rusztowanie i postawiono na małych schodkach pod stryczkami, Krajewski mógł wydostać z pod stryczka i poprawić swą długą i piękną brodę; Toczyski schwycił stryczek do ręki, pocałował go i także wydobył z pod niego swą brodę”. Była 10, gdy jako pierwszy stracony został dyktator powstania. „Traugutt wzniósł w obu dłoniach krzyż w górę i zawołał podobnie jak Chrystus, gdy się wydawał w ręce żołnierzy: »Oto jestem«, a w jego postaci, acz wątłej i małej, było coś tak wzniosłego, nadziemskiego, świętego prawie” – wspominał jeden z świadków egzekucji. Następnie powieszeni zostali pozostałych skazanych. Już podczas egzekucji byłego dyktatora powstania tłum zaintonował „Święty Boże”. Śpiew niemal natychmiast zagłuszyła orkiestra wojskowa, która zagrała walca „Na stokach Mandżurii”. Ciał skazańców nie wydano rodzinom. Zakopano je w nieznanym miejscu.