Los Pawła Landowskiego wydawał się przesądzony. 13 sierpnia sąd wojskowy skazał go na śmierć m.in. za udział w organizacji zamachu na Namiestnika Królestwa Polskiego. Do tego był istotną postacią powstańczych władz. Od kwietnia do października był komendantem Straży Narodowej, której zadaniem było ochranianie rządu. Później walczył w oddziale partyzanckim. W carskie ręce wpadał dwukrotnie. Po raz pierwszy w styczniu udało mu się zbiec. W lutym pojmany został pod fałszywym nazwiskiem i skazany na zsyłkę. Jednak w czasie podróży został rozpoznany i przewieziony do Cytadeli. I choć Landowski jak można przeczytać w aktach sprawy okazał „skruchę istotną i szczere zeznania, które posłużyły do nader ważnych odkryć co do zamysłów występnych i planów zbrodniarzy”, sąd nie miał wątpliwości. Według rosyjskiego historyka i dziennikarza Mikołaja Berga życie uratowała mu matka, która wybłagała wsparcie u samej cesarzowej. „W czasie przechadzki cesarzowej po parku w Kissingen, nagle jakaś kobieta w czerni, przeciskając się przez otaczających, padła jej do nóg, płacząc i wśród łkania mówiąc coś niewyraźnie (…) Cesarzowa kazała rozpytać się tę ‘czarną kobietę’ o co prosi, a gdy jej wyjaśniono, że to matka Polka błagająca za swym niepełnoletnim jeszcze, jedynym synem (...). że matka wcale go nie uniewinnia i nie broni, lecz tylko błaga, by przy wymierzaniu kary uwzględniono, że to jeszcze chłopak młody, i nie dojrzały i nie skończony człowiek. Cesarzowa poleciła zapytać namiestnika, czy nie możnaby Landowskiego łaskawiej osądzić”. Po przeczytaniu listu Fiodor Berg zmniejszył wyrok byłemu dowódcy Straży Narodowej, a także Antoniemu Schmidtowi, który przechowywał u siebie granaty. „Pod szubienicą odczytano skazańcom akt ułaskawienia. Usłyszawszy to rzucili się nawzajem w objęcia i serdecznie uściskali” – dodawał Berg. Landowski został zesłany na Syberię, skąd udało mu się po kilku latach uciec. Wyjechał do Francji, gdzie ukończył studia medyczne. Zmarł w Paryżu w wieku niemal 50 lat.